wtorek, 14 października 2014

Virlyn - Man Asleep


Za pierwszym razem mój umysł nie zauważył tak do końca, że słucha, zatransowany i zapracowany wyliczaniem kolejnych skojarzeń dźwiękowych - a tu brzmi jak Nemezis, a to przywołuje ducha Alio Die, ach tak, jeszcze mi przypomina Deathprod. O nie, mruknąłem sam do siebie, tak być nie może. Posłuchałem raz drugi, trzeci, dużo. Nie nudziłem się z pewnością, bo "Man Asleep" to twór znakomity.
Już początek zdradza nadchodzące niebanalności. Chruszczące, tajemnicze tło skupia uwagę, by po chwili zaczarować prostym, dwutrzynutowym pochodem - niepokojącym, subtelnym, fascynującym. Dalej jest podobnie, nienachalna elektronika brzęczy i świerszczy w towarzystwie powykrzywianych duchów instrumentów klasycznych oraz nagrań terenowych, kuchennych, łóżkowych, nieidentyfikowalnych. Chwilami czuć odrobinę światła słonecznego, moment oddechu od mrocznych zakusów tych dźwiękowych konstrukcji, ale większość czasu spędzimy w zasnutych mgłą pokojach zapomnianych domostw, cieknących od deszczu zapleczach filharmonii i zaskoczonych naszą obecnością czeluściach pierwotnych lasów. Virlyn kreuje impresje, które chciałbym usłyszeć w kontemplacyjnym filmie grozy i smutku, straszącym szczerością emocji i niedopowiedzeniem mistycznych scenerii. Mamy tu do czynienia z ambientem jako narzędziem, z jego arsenałem środków i technik studyjnych i merytorycznych, do nieskrępowanego kreślenia obrazów i uczuć, bez oglądania się na muzyczne gatunki.
Album kończy się nagle, milknąc tuż po kilku minutach melodycznych pogłosów, pozostawiając leciutki niedosyt. Dlaczego tych wspaniałości nie może być więcej? Dlaczego te zachwycające impresje muszą być tak krótkie? Pozostaje posłuchać całości raz jeszcze, co bez znużenia i z ochotą czynię, skuszony tym ulotnym filmem bez słów.

0 comments:

Prześlij komentarz

 
 
Copyright © uchem po fali
All images belong to their respective owners.
Blogger Theme by BloggerThemes