czwartek, 23 października 2014

Sony MDR-XB950AP

Na rynku słuchawek o konkurencję nietrudno, o co zresztą skwapliwie dbają wszelacy recenzenci, bezlitośnie porównując, oceniając, opiniując - rezultatem często jest pewien łatwy do zaobserwowania zastój w pojawianiu się nowych produktów, bo i też nie zawsze warto, skoro starsze i sprawdzone modele, polecane przez blogerów i forumowiczów, wciąż święcą triumfy.
Ja natomiast dzisiaj inaczej. Ja o słuchawkach, które w chwili pisania tego tekstu ledwo, ledwo świtają nad nadbałtyckimi ziemiami. Jak się sprawdzą w walce o miejsce na muzycznej mapie Polski?


OPAKOWANIE

Pudełko jest bardzo ładne i schludne, pełne konkretnych informacji i niezobowiązujących ujęć skrywanego przedmiotu. Spodziewałem się po Sony nieco efekciarstwa, ale tutaj jest go brak. I dobrze.



W środku czeka na nas drugie pudełko, z eleganckiej, lakierowanej na czarno tektury. Otwiera się je prawie jak książkę, by ujrzeć efektownie (nie efekciarsko!) zaprezentowane słuchawki. Dostajemy jeszcze pomijalną broszurkę i to wszystko. Brakuje przejściówki na większy wtyk jack (o tym później), a przede wszystkim jakiegokolwiek pokrowca.


BUDOWA I ERGONOMIA

Pierwsze uwagę zwracają metalowe, grawerowane, tajemniczo (mój model jest w czerni) lśniące pokrywy przetworników. Metal to ani gruby, ani ciężki, ale robi odpowiednie wrażenie. Otoczony jest plastikowym pierścieniem, z dużym otworem bass reflex u góry. W całość, niejako wpuszczone do wewnątrz, wtapiają się pady - grube, miękkie poduchy z ekoskóry. Te mini-głośniki zawieszone są na ciekawie ukształtowanych widełkach, zakończonych bloczkiem ze śrubami, który z kolei obrotowo łączy się z pałąkiem. Ten natomiast to paski plastiku i metalu, ciekawie powsuwane w siebie i pozazębiane, by umożliwić rozsuwanie, a jednocześnie zapewnić jakąśtam trwałość konstrukcji. Od obu nauszników odchodzi kabel, wpięty pod lekkim kątem, płaski i niemiłosiernie krótki. W jego lewej odnodze, przed sumatorem a blisko twarzy, tkwi jednoprzyciskowy pilot z mikrofonem w formie dziurki.




Jeśli nie wynika to z powyższego opisu, to powiem dobitniej: XB950 zbudowane są bardzo dobrze, bardzo przemyślanie i bez obaw o czas życia całości. Dominuje plastik, ale taki premium, gładki i solidny w dotyku. Metalowe wstawki służą czemuś i daleko im do roli wyłącznie sloganu reklamowego (patrzcie! nasze słuchawki "są z metalu"!). Absolutnie nic nie trzeszczy lub skrzypi, spasowanie jest perfekcyjne. Duże brawa należą się projektantom, bo ich dzieło jest po prostu ładne. Nawet oznaczenie stron rozwiązano przyjemną prostotą - lewe widełki mają wybrzuszenie w strategicznym miejscu. Po co komu alfabet Braille'a na słuchawkach, skoro można tak?
Kabel. Nie jest, niestety, odpinany. Do tego odchodzi od obu nauszników. Cóż, trudno. Jest też z rodzaju płaskich, co ma zapobiegać plątaniu, ale też utrudnia zwinięcie, czy upchanie do kieszeni. A, przepraszam, o żadnym upychaniu do kieszeni nie może być mowy, bo kabla mamy raptem troszkę ponad metr. Wtyk jest kątowy, pozłacany i z trzema punktami styku, czyli do androida/iphona. No i tu kłopot, bo zwyczajne wetknięcie go w przejściówkę na duży jack nie działa. Mi się udało usłyszeć dźwięk dopiero po wypuszczeniu wtyku około milimetr z przejściówki. To bardzo utrudnia, jeśli nie uniemożliwia, korzystanie ze słuchawek w towarzystwie domowego sprzętu audio.




Jeśli chodzi o wygodę, to nie ma na co narzekać. Jest odpowiednio, z minimalnym dociążeniem, które jednak częściej odczujemy poprzez wibracje basu, niż ciężar konstrukcji. Odrobina poduchy na pałąku pomaga. Pady są wokółuszne tylko w połowie, bo zamiast otaczać ucho, połykają małżowinę i grają tak po zjeżdżalni, prosto w kanał. Nietypowe, ale wygodne.


BRZMIENIE

Słuchawki testowałem z użyciem wysokiej jakości plików audio, z których najsłabsze to mp3 320kbps, oraz oryginalnych płyt CD. Użyty sprzęt to: Focusrite 2i4 (do odsłuchu z PC), Matrix M-Stage sparowany z Kenwood DP-990D, iRiver S100, HTC One M7. Wszelkie dodatkowe okablowanie marki Klotz lub Cordial, z wtykami Neutrik. Gatunki muzyczne przewinęły się wszelkie, od ambientu, przez różnej maści elektroniczne wytwory, po pop, j-pop, przeróżny rock, metal różnych odmian, szczypta jazzu i klasyki.

Niniejsze słuchawki reklamowane są jako model Bardzo Basowy. Zaczynam więc od opisu częstotliwości niskich, których tu faktycznie nie brakuje. W ich odbiorze ważna jest jednak również realizacja nagrania, o czym się często zapomina. Bywało zatem, że mruczały grzecznie w tle, dodając tylko pazurka rozgrywanej muzyce, ale podobnie bywało, iż grzmiały niczym artyleria, bombardując słuch i pozostałe pasma. Sony proponuje bas głęboki, autentyczny, poruszający i z zapasem mocy, co przekłada się na jego ruchliwość. To przyjemne odczucia, kiedy porównać je do chociażby ATH-WS55, w których potęga dolnego pasma jest trochę wymuszona, zduszona. Dolne pasmo ochoczo odzywa się, kiedy go potrzeba, ale w pozostałych przypadkach nie znika, jedynie ogranicza swą działalność do podbudowania brzmienia i okazjonalnego przypomnienia o sobie. Zaskakująco dobrze sprawdzało się to w realizacjach popu i j-popu sprzed dwudziestu, trzydziestu lat, wspaniale dopełniało doznań ambientalno-powolnych z dowolnego okresu. Z nowszych tytułów oczywiście rytmiczno-techniczne produkcje poczują się jak u mamy. Czyli: wszędzie tam, gdzie przecięcie dolnego i średnio pasma częstotliwości nie jest nadużywane. Nowy produkt Sony nie bardzo brzmiał z formami gitarowymi, gdzie buczał tym mocniej, im mocniejszy jest przekaz, tym bardziej zahuczał muzykę, im bardziej grzmiący utwór próbował zabrzmieć.

Średnica, czyli to, co ma główny udział w naszym odbiorze dźwięków muzycznych, jest lekko detaliczna, bardzo muzykalna i przyjemna w odbiorze. Zazwyczaj, chociaż nie zawsze, opiera się zakusom basowej artylerii na przejęcie kolejnych ziem we władanie. Wokale nie oczarowują, ale nie muszą, aby zapewnić udane doznania. Wszelkie instrumenty brzmią poprawnie, jednak zawsze z niezbywalnym duchem zawsze obecnego basu, co w efekcie daje wrażenie nieznacznego wycofania, jak to często bywa w nausznikach z funkcją wibracyjnego masażu uszu.

Górne pasmo przykryto kocykiem, co łatwo zauważyć i zmiana źródła niewiele tu dała. Kocyk ten wprawdzie niezbyt na mrozy, cienki i ze szlachetnego materiału, więc przepuszcza słuszne ilości przyjemnych dźwięków, no ale wciąż nie jest to pełnia muzycznego obrazu. Można oczywiście popracować equalizerem i dać sobie tym słuchawki o brzmieniu wartym sporo więcej, niż ich cena rynkowa, gdyż po ściągnięciu kocyka górne pasmo gra satysfakcjonująco, z odrobiną detaliczności i rasową muzykalnością.

XB-950 są słuchawkami zamkniętymi, więc szerokością sceny nie zaczarują. Nie ma jednak tragedii, bo instrumenty separują się grzecznie, czasami zaskakująco daleko od środka. To głównie zasługa świetnej stereofonii, źródeł pozornych z przodu lub z tyłu głowy nie uświadczymy.


PODSUMOWANIE

Nowości od Sony słuchało mi się przyjemnie i często z uśmiechem, kiedy akurat trafiłem na nagranie, które zostało odpowiednio dla tych słuchawek zrealizowane. Wtedy błyszczą, cieszą doznaniem napięć, wybrzmień i drgnięć nauszników na uszach. Trzeba jednak uważać, bo zdarza się też sytuacja odwrotna, nagranie akurat niefortunne, i wtedy bas pożera wszystko. No chyba, że ktoś tak akurat lubi.

+ budowa, wygląd
+ wygoda
+ głębia i moc basu
+ ogólna muzykalność i radocha

- mało detaliczne brzmienie
- brak akcesoriów
- problemy z przejściówkami na duży jack
- krótki, nie odpinany kabel


Do tych słuchawek polecam album: FEZ OST by Disasterpeace

Przedstawione tu opinie są opiniami autora i swoim istnieniem nie stanowią ataku na opinie kogokolwiek innego. Wszelkie zdjęcia, tekst oraz inne materiały należą do autora (jeśli nie zaznaczono inaczej) i objęte są prawami autorskimi.

0 comments:

Prześlij komentarz

 
 
Copyright © uchem po fali
All images belong to their respective owners.
Blogger Theme by BloggerThemes