sobota, 23 listopada 2013

Ea - Öl


Niezaprzeczalnymi miłością i szacunkiem darzę dorobek tej polskiej grupy. Ich debiutancki album (opisywany tu już przeze mnie) odciął mi głowę i wrzucił do oceanu na zupełnie innej planecie, gdzie muzykę wyobraża się sobie bardzo odmiennie od moich, prostych wówczas, wyobrażeń.
"Öl" to, o ile pamięć nie zawodzi, ostatni album zespołu. Szkoda, wielka to szkoda, bo też mam z nim naprawdę spory kłopot. Charakterystyczne brzmienie obecne jest tu od pierwszych sekund, szurając, stukając i dronując sobie w najlepsze. Zwyczajne i tajemnicze rejestracje żywej rzeczywistości splatają się z głównie nierozpoznawalnymi instrumentami, przefiltrowanymi nieprzenikalną ścianą elektryki. Stylistyka znana, klimat zachwycający dla każdego, kto przebrnął przez wysiłek zdobycia tej płyty. W końcu jednak przychodzi czas na utwór trzeci...
Absolutne odrealnienie. Przejmujące przeczucie. Stres oczekiwania, spleciony z narkotycznym uspokojeniem. Doprawdy, poświęcenie uwagi owym siedemnastu minutom wyrzuca słuchacza poza rzeczywistość, każe obserwować ją z boku, niczym istota o umyśle sięgającym całych wszechświatów, która niespecjalnie rozumie celowość i konieczność tego całego ruchu. To ekstatyczne ambientowe doznanie, jakich niewiele dane było mi słyszeć.
O kłopocie zatem. To nie tak, że którakolwiek kompozycja jest słabsza od pozostałych. Sytuacja to zgoła przeciwna - jedna z nich sięga poziomu tak odległej perfekcji, że aż trudno zauważa się cokolwiek innego. Słyszalne jest to dość wyraźnie, gdyż utwór trzeci pochodzi niejako z innej planety, niczym wtrącenie z zupełnie osobnej płyty i odstaje od swoich braci wystarczająco zauważalnie, by powodować swoistą niewygodę. Dlatego, mimo pierwszego zdania tej recenzji, mieszanym uczuciem obdarzam ostatnie dzieło Ea. Mocno zdezorientowanym, chociaż ciągle zachwyconym.

0 comments:

Prześlij komentarz

 
 
Copyright © uchem po fali
All images belong to their respective owners.
Blogger Theme by BloggerThemes