niedziela, 4 stycznia 2015

David Lynch - Crazy Clown Time


Oczywiście, David Lynch nowicjuszem w świecie dźwięków nie jest. Każdy, kto zna trochę dorobek tego znakomitego twórcy, spoglądał pewnie z uśmiechem politowania na grzmiące materiały reklamowe o porażającym debiucie reżysera na rynku muzycznym. Prawda to natomiast, że "Crazy Clown Time" jest debiutem na polu piosenki, mniej lub bardziej, popularnej. Jak zatem sprawdza się, wypracowana przez lata, stylistyka niepokojącego i często nadprzyrodzonego psychologicznie horroru, przełożona na język dźwięków i słów?
Króluje przede wszystkim efekciarstwo, ale takie pozytywne, prowadzące do maksymalnego utematycznienia kolejnych kompozycji. Dużo tu brudu, nie naturalnego jednak, a przygotowanego w studiu z pomocą niezliczonych procesorów dźwięku i wykalkulowanego na osiągnięcie ustalonego rezultatu. Piosenki, niby grane na instrumentach i śpiewane przez prawdziwych ludzi, brzmią sztucznie i niezbyt swobodnie, jakby zduszone w sztywnych ramach, które dla nich ustawiono. Mało doświadczony producent zjadłby na takiej konstrukcji własny ogon i wydał ciąg upozowanych potworków, ale Lynch i jego współpracownik wiedzą dobrze, co robią. Efekt końcowy razi tak naprawdę tylko w dwóch, otwierających płytę, kompozycjach. Potem jest już tylko lepiej, aż do "Strange And Unproductive Thinking", stanowiącego klejnot albumu monologu, który natychmiast kojarzy się z tą samą pozycją na "OK Computer" zespołu Radiohead. Utwory na "Crazy Clown Time" są jak filmy krótkometrażowe, każdy ze swoją historią i odpowiednim klimatem, każdy w subtelnym stylu reżysera i o charakterystycznych dla niego tematach. Naprawdę, jest o czym słuchać, a wyobraźnia ma okazję pracować na pełnych obrotach, przedzierając się przez gąszcze aluzji i niedopowiedzeń, wszystko w towarzystwie zmutowanych, bluesowych i rockowych form. Zabrzmi to może banalnie, ale fanów dorobku filmowego pana Davida spotka tu more things that happened, co powinno ich cieszyć niezmiernie i łagodzić ból oczekiwania na kolejny film, który może już nigdy nie nadejść.
Pomimo mrocznawych nastrojów, płytę łatwo odsłuchuje się wiele kolejnych razów i to jest jej wielka siła. Muzyka popularna? Raczej się nie udało, zbyt trudną rozrywkę proponuje Lynch. Muzyka wartościowa? Zdecydowanie tak.
 
 
Copyright © uchem po fali
All images belong to their respective owners.
Blogger Theme by BloggerThemes