czwartek, 24 stycznia 2013

An Moku - Mononocle


Senne hałasy z krainy stukozgrzytu. Tak pokrótce mogę określić 'Mononocle', album wydany w niestrudzonym etaLABEL. Przyjemnie ambientowe plamy i zawieszenia toczą tu bitwę z przeróżnymi formami nowoczesnego, elektroakustycznego brzęczenia. Niestety przegrywają.
Zauważam pewnego rodzaju ewolucję w opisywanych przeze mnie wydawnictwach. Noiko raczyło słuchacza akustyczną głównie podróżą po strzępionych melodiach i rozsypanych rytmikach. Na 'Structure Of' nie było za wiele akustyczności, ale organiczne, ciepłe struktury ułatwiały odbiór serwowanych na płycie elektronicznych abstrakcji. An Moku stawia krok dalej, sięga po (jak wynika z opisu) brzmienia jak najbardziej naturalne, rzeczywiste, topiąc je w syntetycznym wywarze tak żrącym, iż o organicznym, ciepłym dźwięku nie może być mowy. Przypomina mi to Bionulora, który z sukcesem zestawiał nowoczesne z tradycyjnym. Na 'Mononocle' nawet ewidentne dla słuchacza drewniane stuki i szurania brzmią sztucznie, niczym wyznania miłosne metakomputerów.
Pisałem wielokrotnie już, że nie znoszę hałasu w muzyce. Opisywany album niestety ociera się chwilami o nadmierne epatowanie niesubtelnością. Potwierdza rosnące we mnie od pewnego czasu przekonanie o postępującej amuzyczności we współczesnej elektronice. Bądźmy szczerzy, otwórzmy szerzej uszy: 'Mononocle' to po prostu sound art. Ja bardzo lubię sound art, doceniam co ciekawsze jego przejawy. Jako taki sound art jawi się dzieło An Moku frapującym, różnorodnym albumem, gdzie okazjonalny, głośny pisk bezbłędnie pasuje do futurystycznego uroku całości.
 
 
Copyright © uchem po fali
All images belong to their respective owners.
Blogger Theme by BloggerThemes