piątek, 13 kwietnia 2012

Hati - Zero Coma Zero


Rytualizm w muzyce przywdziewa zwykle dwa oblicza. Jedno jawi się niczym dokument, bardziej lub mniej ubarwiony talentem muzycznym danego twórcy. Steve Roach, dla przykładu, z szamańskiej pieśni kultury dowolnej uczynić jest zdolny metafizyczne, mistyczne, ambientowe przeżycie godne przynajmniej miana epickiego. Nic w tym zresztą zdrożnego - taka muzyka mieści w sobie wiele dobrych cech i wartości.
Bywa jednak, iż mamy do czynienia nie z rytualizmem w muzyce, a z rytuałem muzyki. Zespół Hati na swojej płycie 'Zero Coma Zero' tak właśnie można odbierać. Niczym przewodnicy duchowi na ścieżce między światami prowadzą nas przez meandry zapomnianych, pierwotnych tajemnic życia i śmierci. Skupieni na akustycznych, głównie perkusyjnych brzmieniach budzą skojarzenia ze wspaniałym Origami Arktika i płytą 'Sondring'. Więcej jednak w wydawnictwie Nefrytu zadumy niż transowości, a cierpliwe wsłuchiwanie się w kolejne ściany (i wyrwy w nich) dźwięku pozwala doznać czegoś w rodzaju katharsis - wyzwolenia od zelyktryfikowanej muzyki czasów nam współczesnych. Zadziwia jednak fakt, iż - podobnie jak kiedyś pokazał nam Kenji Kawai tworząc bardzo podobną muzykę do jednego z bardziej futurystycznych filmów wszechczasów - prostota i naturalność brzmienia nieelektrycznych dźwięków jest znakomitym akompaniamentem do postępującego usztucznienia otaczającego nas świata.
Słuchając 'Zero Coma Zero' doznać można muzycznego szoku. Szoku za który każdy słuchacz winien jest muzykom Hati ukłon szacunku. Niewielu twórców potrafi z takim uczuciem i oszczędnością wyrazu otwierać oczy i uszy, uczyć słuchania, odprawiać rytuały w zaciszu naszych głośników.

0 comments:

Prześlij komentarz

 
 
Copyright © uchem po fali
All images belong to their respective owners.
Blogger Theme by BloggerThemes